W nasze ręce trafiła książka niebanalna, odczarowująca polską tradycję i ludowość w wyjątkowo wizualny sposób. Wielopłaszczyznowość książki „Etnogadki – opowieści o dawnych obrzędach i zwyczajach” to z pewnością nie jest lektura na jeden wieczór. To lektura na kilka wieczorów w międzypokoleniowym gronie. Postanowiliśmy porozmawiać o tej pozycji bezpośrednio z autorką konceptu – Moniką Michaluk.
Etnogadki – rozmowa o książce…
Nie da się ukryć, że książka to wielopłaszczyznowy koncept. Począwszy od ilustracji, po treści, skończywszy na takiej niedopowiedzianej atmosferze, która towarzyszy lekturze, np. z dzieckiem. Tej książki nie da się przeczytać duszkiem jednego dnia, bo wymaga skupienia, zastanowienia i omówienia wielu kwestii zapomnianych szczególnie w miejskim świecie. Takie było założenie?
Książka jest przemyślana i zaprojektowana w taki sposób, aby oprócz wspólnego czytania, można jej było również doświadczyć, „przegadać” z dzieckiem. Stąd tytuł – „Etnogadki”. Te opowiastki mają zabrać naszych czytelników w podróż do kolorowego, magicznego świata gdzie można odkrywać kolejne pory roku, kolejne święta i kolejne, coraz częściej zapominane sekrety naszej tradycji i obrzędowości. Z jednej strony bliskie, bo przecież niektóre znamy z rodzinnych domów. Z drugiej strony odległe, bo zmieniamy się my i nasze relacje, a pamięć o źródłach zaciera się.
„Etnogadki” odsłaniają przed nami również sekrety świata naszych przodków i ukazują ich styl życia. Mówiąc o przodkach mam tu na myśli zarówno naszych bliskich, o których jeszcze pamiętamy jak i tych bezimiennych, którzy żyli dawno, dawno temu, w czasach gdy miasta były jeszcze wioskami. Książka jest nie tylko przewodnikiem po tym dawnym, wciąż żywym świecie. To również towarzysz życia codziennego, źródło inspiracji i „wywoływacz” wspomnień. Niektórzy moi czytelnicy dzielili się już wrażeniami i przekazywali, że „Etnogadki” to tak naprawdę książka na cały rok, a może nawet pamiątka dla następnych pokoleń – coś do czego zawsze można wrócić. Taka też była koncepcja – to nie jest podręcznik, czytelnik ma wybór. Może swobodnie przemieszczać się po kolejnych kartach lub czytać od deski do deski i za każdym razem odkrywa coś nowego. Czytając książkę strona po stronie, poznajemy fenomen czasu oraz dawną koncepcję jego odmierzania, a polegała ona na śledzeniu ruchu Słońca i Księżyca. Puentą jest, że choć dzisiaj żyjemy w innej rzeczywistości niż nasi przodkowie, a rytm życia dyktują nam zegary i komputery, natura wciąż rządzi światem, więc trzeba ją bardzo szanować. Natomiast traktując książkę jak kalendarz i czytając ją wyrywkowo, np. zgodnie z porą roku lub aktualnie obchodzonym świętem – poznajemy źródła naszej tradycji. Odnajdujemy też inspirację, by czerpać z tego dziedzictwa w swoim najbliższym otoczeniu – na przykład siadając razem do stołu i wspólnie zatrzymując czas – po to, by celebrować chwile, bawić się, być tu i teraz razem ze swoimi dziećmi.
Postanowiliśmy w redakcji zrobić eksperyment i pokazaliśmy książkę dzieciom w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym. Maluchy oglądały obrazki i traktowały je jak trening spostrzegawczości. Z kolei starsze dzieci, podczas głośnej lektury dorosłych, dociekały i zadawały pytania, np. To kiedyś nie było miast? Ludzie potrafili tyle rzeczy zrobić sami? My dorośli uświadomiliśmy sobie, że pamiętamy odwiedziny babci na wsi i te wszystkie obrządki wydają się nam teraz raczej wspomnieniem z dzieciństwa. Czy wywołanie różnych reakcji u różnych grup wiekowych było celowe podczas tworzenia książki?
Jednym z głównych celów książki jest to, aby każdy mógł odnaleźć w niej coś dla siebie – niezależnie od wieku, pochodzenia czy poglądów religijnych. To było nie lada wyzwanie. Jak stworzyć opowieść, która połączyłaby pokolenia i skłoniłaby zarówno najmłodszych jak i najstarszych do dialogu oraz wspólnej zabawy? Trudnością okazały się nie tylko bariery wiekowe ale też światopoglądowe. Nasza rodzima obrzędowość pełna jest wzajemnie przenikających się, rożnych wierzeń i wpływów. Nieraz trudno jednoznacznie ustalić ich źródło. Między innymi właśnie dlatego kluczem do świata tej książki jest natura. Natura jest demokratyczna i to właśnie do niej tak chętnie dziś wracamy. To także uniwersalne źródło wartości i tożsamości dla nas wszystkich – mimo, a może szczególnie właśnie dlatego – że współcześnie tak wiele nas różni. Jest jeszcze coś. Wobec natury wszyscy na nowo stajemy się dziećmi.
„Etnogadki” to książka dla każdego bo przecież są rzeczy, z których nigdy się nie wyrasta – na przykład ze wspólnej zabawy, świętowania czy z klimatu Bożego Narodzenia. Do dziś wielu z nas potrafi cieszyć się, jak dzieci z prezentów czy choinki. Często na nowo stajemy się dziećmi również wtedy, gdy wracamy w swoje rodzinne strony. Podobnie jest ze wspomnieniami, opowieściami, czy sentymentalnymi przedmiotami – to istne wehikuły czasu. Są nimi na przykład pamiątki po rodzicach, stare narzędzia po dziadku lub ozdoby, które dawno, dawno temu zrobiliśmy sami. Dziś mają moc przenoszenia nas w przeszłość, do dzieciństwa, które jest „światem pod powierzchnią”. Tu wszystko pozostaje niezwykłe, magiczne, niezapomniane. Tymczasem dla naszych dzieci to przestrzeń „tu i teraz” – właśnie jej doświadczają. My, dorośli, jesteśmy odpowiedzialni za to co najmłodsze pokolenie wyniesie ze swoich domów – jakie umiejętności? Jakie wartości? O czym nasze dzieci będą pamiętać? Co będą chciały przekazać swoim dzieciom? Książka może będzie dobrą okazją do tego, aby znaleźć czas, opowiedzieć trochę o sobie, swoich korzeniach i wartościach wyniesionych z rodzinnego domu. Właśnie to są najważniejsze opowieści, które nasze dzieci zabiorą ze sobą w dorosłość. Chciałabym, aby „Etnogadki” inspirowały czytelników do takiej wymiany szczególnie, że otwierają przestrzeń do wspólnego świętowania i bycia razem.
Kiedy bierzemy tę książkę do ręki i bardzo pobieżnie ją przewertujemy, nie da się ukryć, że ktoś przy tym projekcie bardzo się napracował. Weźmy choćby ilustracje. 150 stron układa się w spójną całość. Ilustracje nawiązujące do sztuki ludowej są przemyślane na wskroś. Jak wyglądała współpraca z ilustratorem Michałem Stachowiakiem?
Nad ilustracjami pracowaliśmy razem z kilku powodów. Po pierwsze ze względu na to, aby dość dobrze zorganizować pracę, co nie było łatwe przy trzech autorach, którzy rzadko się spotykali. Po drugie w tym projekcie ważne było to, aby wszystkie treści były spójne z obrazkami. To właśnie dzieciaki wolały mieć całkowitą integrację słowa i obrazu. W przeciwnym wypadku – przy tematach etnograficznych – akcja była dla większości mniej zrozumiała. Zatem oczekiwanie najmłodszych odbiorców było takie, że np. jeśli właśnie o czymś opowiadamy, to bohaterowie jednocześnie to robią i o tym mówią. Dlatego najpierw powstawały rysunki z rozpisaną akcją. Michał pracuje w wektorze i już dużo wcześniej zauważyliśmy, że ta grafika interesuje dzieciaki bo jest kolorowa i wiele się dzieje, a to w naturalny sposób przyciąga najmłodszych. Zatem w książce nie brakuje ilustracji pełnych ornamentów związanych z naturą, zwierzętami, są też przebierańcy. To na dzieciach zawsze robi wrażenie mimo, że dziś coraz częściej ich uwagę pochłaniają tablety i gry komputerowe. Właśnie dlatego świat naszej animowanej obrzędowości i bogate ilustracje tak wciągają.
Michał napracował się nie tylko przy samych obrazach ale przede wszystkim przy odtwarzaniu wszystkich szczegółów, a szczególnie narzędzi. Powstawały one w oparciu o zdjęcia prawdziwych eksponatów, które zbieraliśmy. W książce to na przykład całe sceny z tkaniem i przędzeniem. Wiele szczegółów powstało także po to aby dodać magii niektórym sytuacjom. Tak jest na przykład przy Nocy Świętojańskiej – te wszystkie świetliki, nietoperze, gwiazdy, paprocie, ich ilość i uroda – to praca Michała. Są też takie scenki, które skłaniają czytelników do działania i uwagi – jak na przykład zajączki do policzenia w scenie z szukaniem pisanek w trawie lub instrukcje tj. jak zrobić samemu wianek, aniołka, konfitury? Wszystkie tego typu treści trzeba było najpierw zaplanować i to było po mojej stronie, ale Michał wszystko potem interpretował. Dziś ludzie bardzo doceniają jego pracę i myślę, że dzięki niej ta książka tak zwraca uwagę. Takie też było założenie – najpierw przyciągamy spojrzenia, aby odbiorcy zechcieli dowiedzieć się więcej. W ten sposób zapraszamy do świata dawnej, małej wioski, w której jest tak wiele do odkrycia.
Czy dzieci akceptowały ilustracje? Były cichym recenzentem w trakcie tworzenia projektu?
Dzieci były nie tylko recenzentem ale i ważnym krytykiem (śmiech). Właściwie od samego początku zależało mi na tym, aby jak najlepiej poznać odbiorców, ich percepcje i oczekiwania. To było niezapomniane doświadczenie i wiele inspirujących spotkań. Każde wyglądało trochę inaczej. Z maluchami bawiłam się „na dywanie”. Oglądaliśmy razem różne ilustracje. Pokazywałam im też prace Michała, rozmawialiśmy o świętach. Małe dzieci wspaniale fantazjowały na ten temat, szczególnie, że wszystko to co teatralne, związane z maskaradami, zwierzętami i przebieraniem się szalenie je pasjonuje! Dzieci zgadywały, bawiły się, a ja obserwowałam je i nabierałam pewności co do tego, że ilustracje do naszej książki powinny odzwierciedlić maksymalną ilość szczegółów, zgodnie z fabułą. To dlatego, że, jak wspominałam, młodsze dzieci „czytają” z obrazków. Jeśli coś je ciekawi, dociekają, zadają pytania. Jeśli się nudzą – bezwzględnie porzucają temat (śmiech).
Z dziećmi szkolnymi rozmowy wyglądały trochę inaczej. Spotykałam się z nimi podczas godzin wychowawczych, wszystko dzięki uprzejmości zaprzyjaźnionej szkoły. Dzieci szkolne nie były tak otwarte na tematy związane z obrzędowością, folklorem i tradycją. Wiele z nich wspominało, że to „nuda”, a narzędzia reprezentujące dawne rzemiosło – jak na przykład cep czy kołowrotek – to już dla wielu z nich przedmioty z kosmosu. Po rozmowach ze starszymi dzieciakami wiedziałam, że przy tematach związanych z rzemiosłem będziemy musieli dość wiernie odtwarzać w wektorze narzędzia. Wszystko po to, aby pokazać dzieciakom, że one w ogóle istniały i miały swoje zastosowanie. A najlepiej – by zaintrygować je na tyle, żeby kiedyś zechciały zobaczyć je na własne oczy, na przykład odwiedzając muzeum etnograficzne. Z rodzicami dzieciaków najczęściej rozmawiałam indywidualnie, a z seniorami spotykałam się w klubach i w domach kultury. Temat tradycji i obrzędowości na każdym robił wrażenie, ale zawsze w trochę w inny sposób. Dorośli się wzruszali, podróżowali we wspomnieniach do przeszłości. Przypominały im się smaki i zapachy z dzieciństwa. Zaczynali wspominać swoich bliskich, a także rodzinne rytuały i świąteczne chwile, które na zawsze zostaną im w pamięci. Po doświadczeniach ze wszystkimi moimi przyszłymi czytelnikami, dużymi i małymi, zrozumiałam, że jeśli chcemy, by ta książka mogła mieć sens i aby była naprawdę ważna, musimy pogodzić w jednym projekcie oczekiwania wielu różnych odbiorców. Tak naprawdę od tego momentu zaczęły się prawdziwe poszukiwania samej koncepcji. Zdanie dzieciaków podczas oceny efektów tej pracy było kluczowe. Zanim powstały właściwe ilustracje, materiał najpierw był prototypem – zbiorem kolorowych rysunków z opisami, o których już była mowa. To przyjmowało też formę testu.
Gotowe rozkładówki weryfikowaliśmy z wybranymi osobami w różnym wieku. Dziś, gdy ta książka poszła „w przyrodę” i ukazała się, myślę sobie, że w zasadzie „Etnogadki” to nie tylko autorzy i ich inspiracje. To również energia wielu ludzi, w tym właśnie dzieciaków. To także wiele życzliwych osób, które od samego początku wspierały i pomagały realizacji tego szalonego pomysłu. Ta książka to wiele osób i wiele doświadczeń, które wybrzmiały w jednym projekcie.
Zatrzymam się chwilę na warstwie słownej tej książki. Mamy wierszyki, które w skrócie opowiadają o akcji, o porze roku, o zwyczaju. Mamy też dość długą narrację dodatkową niejako płynącą pod ilustracjami. Zdarza się też namiastka komiksu w stylu ludowym. Dużo się dzieje. Jaki cel przyświecał takiej konstrukcji warstwy słownej?
Kiedyś ktoś zapytał mnie, czy w „Etnogadkach” nie ma zachwianych proporcji pomiędzy tekstem, a obrazem? Tymczasem wszystkie elementy tego projektu są dobrze przemyślane i ułożone, zarówno jeśli chodzi o warstwę wizualną jak i tekstową. Założenie było takie, że jeśli w książce będziemy godzić oczekiwania przedstawicieli różnych pokoleń, a mierzymy się jednak z trudnymi tematami etnograficznymi, to musimy zadbać o to aby każdy znalazł tam komunikat dla siebie. Bogate ilustracje są przede wszystkim dla dzieciaków. Ich celem jest przyciągnięcie uwagi ale też zainspirowanie do zadawania prostych pytań tj. „Co to?”, „Dlaczego ludzie tak robili? Stąd taka szczegółowość wszystkich scen. Jednak, gdy dzieci zadają pytania, bywa, że my, dorośli sami nie do końca znamy odpowiedzi. Właśnie dlatego tak ważna jest narracja Witolda Przewoźnego, który jest też etnografem. Narracja ta jest formą bajki i właśnie dlatego jest przystępna w odbiorze, jasna i inspirująca. Z kolei moje teksty, w formie przyśpiewek i wierszyków są trochę takim puszczeniem oka w stronę czytelnika. Jednak wbrew pozorom odzwierciedlają najważniejsze treści etnograficzne, o których mowa w narracji.
Z perspektywy dzieci jednak to właśnie moje teksty stanowią prawdziwą akcję, bo czasami są śmieszne i sprawiają, że wszystkie pokazane sceny są dynamiczne, „ruszają się”. Trochę jak w wycinankowym teatrzyku. Dymki, w których umieszczone są komunikaty, trochę komiksowo-czatowe mają sprawić, że cała historia jest atrakcyjna i łatwa w odbiorze. Nowe pokolenie inaczej odbiera treści niż my, gdy byliśmy dziećmi. Obraz stał się bardzo ważny, dlaczego tego nie zaakceptować? Zaproponowaliśmy właśnie takie obrazkowe, „animowane”, wspólne czytanie. To dobra forma aby przekazać młodym odbiorcom dość skomplikowaną, etnograficzną wiedzę i aby co niektórych w ogóle zaciekawić tematem. Mam nadzieję, że to się udało.
Ile czasu powstawała książka? Biorąc pod uwagę fakt, że można ją czytać tygodniami, by docenić każdy aspekt, to zaprojektowanie książki jako konceptu, do którego się wraca, wymagało wielu analiz.
Z mojego doświadczenia wynika, że najdłużej pracuje się właśnie nad koncepcją. Gdy to już powstanie, a projekt jest dobrze zorganizowany, jest też makieta i jednogłośna decyzja, że działamy – reszta idzie sprawnie. Oczywiście pod warunkiem, że uda się osiągnąć efekt synergii. Moment największego wyzwania przychodzi potem i myślę, że doświadcza tego każdy autor. To czas, gdy pojawiają się wątpliwości, zmęczenie tematem. Wtedy najważniejsza jest konsekwencja, regularność, skupienie na celu. Był też taki moment, że każdy z nas łączył rożne role w życiu, więc porzuciliśmy projekt na dość długi czas. Teraz myślę sobie, że może nawet lepiej, bo podczas tej pauzy temat dojrzał, wykrystalizował się, a niektóre puzzle ułożyły się same. Projektowanie i pisanie wszystkich tekstów trwało w sumie pół roku lecz moje szkice i makiety powstały dużo, dużo wcześniej. Łącznie cała przygoda z „Etnogadkami” trwała prawie 3 lata. Na samym początku zbierałam i archiwizowałam wszystko co dotyczy tematu tradycji, obrzędowości, etnodesignu. Porządkowałam wyniki wywiadów, sondowałam rynek wydawniczy, czytałam, zwiedzałam muzea. Cel był nie tylko wyzwaniem ale i marzeniem, a o to zawsze warto zawalczyć. W tamtym czasie poznałam wiele ciekawych i otwartych osób. W tych wszystkich poszukiwaniach właściwym przewodnikiem okazał się właśnie Witold Przewoźny, który podzielił się swoją ekspercką wiedzą etnograficzną i zgodził się wejść w rolę narratora. Wszystkie tematy były selekcjonowane by powstał spójny i w miarę zunifikowany katalog rodzimych obrzędów i zwyczajów, z którym wielu z nas może się utożsamić i który nikogo nie będzie wykluczał. Potem wymyślałam i rysowałam sceny, które animowały warstwę etnograficzną tej opowieści. Jednym z kluczowych elementów koncepcji stał się tajemniczy zegar. Tutaj najważniejszą inspiracją do stworzenia motywu okazał się kalendarz słowiański i kalendarze solarne. W „Etnogadkach” to właśnie tykanie tego dziwnego, tajemniczego zegara prowadzi czytelników przez kolejne rozdziały, a także przenosi ich w czasie. Dzięki temu można dostrzec, że pewne procesy w naturze pozostają niezmienne, niezależnie od tego jak szybko zmieniają się czasy i tempo naszego życia.
Czy po książce będzie jakiś kolejny krok? Jakie ma Pani teraz plany?
W trakcie pracy nad tym ale też nad kilkoma innymi projektami zrozumiałam, że właściwie my, współcześni, nie wymyślamy niczego od nowa. Trochę dlatego, że historie lubią się powtarzać ale przede wszystkim są nośnikiem ponadczasowych wartości i puent, do których warto czasem wracać, by na nowo odkrywać to co ważne i wciąż aktualne. W historiach przeszłych pokoleń, a także w symbolach i przedmiotach, które nasi przodkowie po sobie zostawili wciąż jest wiele wiadomości dla nas. Doświadczam tego za każdym razem, gdy wracam do rodzinnego domu mojej mamy, w którym jest tyle wspomnień i śladów po naszych najbliższych – właśnie w postaci przedmiotów, zapisków czy analogowych zdjęć. Kiedy słucham wspomnień różnych osób, a szczególnie tych które zgadzają się na to by mnie inspirować do nowych działań, za każdym razem czuję się jak dziecko, które dowiaduje się czegoś po raz pierwszy. Właśnie taką moc mają dla mnie opowieści, więc ich szukam. Nie jestem historykiem ani etnografem, bardziej turystą (śmiech). Teraz pracujemy nad historią Poznańskich Bambrów, którzy w tym roku obchodzą 300 – lecie swojej obecności w Poznaniu. Szczegółów projektu jeszcze nie zdradzę. Mogę natomiast powiedzieć, że ta praca będzie sumą doświadczeń jakie wynieśliśmy z Muzeum Poznańskich Bambrów w Poznaniu. Zebrałam już sporo materiału roboczego – jest katalog obiektów, które będą się pojawiały w naszej pracy, szkice i wiele inspiracji, ale przede wszystkim sporo nagrań. To rozmowy z samymi Bambrami, potomkami dawnych osadników. Ich wspomnienia są bardzo inspirujące, ale też szczególne bo tym razem moimi rozmówcami byli ludzie, którzy stanowią serce Muzeum Poznańskich Bambrów – współtworzą je, pielęgnują i rozwijają. Zachęcam wszystkich do odwiedzenia tego miejsca, bo jest niezwykłe i w ostatnim czasie to właśnie ono było dla mnie światem do odkrycia. Rozmowy, które tam przeprowadziłam ułożyły się w ważną narrację o tym, jak różne grupy etniczne mogą współtworzyć miejsca i wartościowe relacje społeczne. To historia z puentą i to ważną szczególnie teraz bo Bambrzy przez setki lat współtworzyli kulturę Wielkopolski i pomagali rozwijać miasto Poznań. Właśnie dlatego są dziś tak ważnymi ambasadorami tego miejsca. Nowy projekt będzie o tym przypominał.
Dziękuję za rozmowę.
Monika Michaluk – wykształcenia filolog i design manager z doświadczeniem w reklamie. Absolwentka Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza i School of Form. Autorka konceptu i współautorka książki Etnogadki, opowiastki o dawnych obrzędach i zwyczajach, której celem jest obudzenie dialogu międzypokoleniowego i świadomości wspólnych źródeł (współautorzy: Michał Stachowiak, Witold Przewoźny, Wydawnictwo Albus). Prace jej autorstwa realizowane były pod patronatami takich instytucji jak Narodowy Instytut Dziedzictwa czy Narodowe Centrum Kultury.
Rozmowę przeprowadziła: Monika Skuza
Źródło zdjęć: fot. Sławek Jankowski